Luba mnie dziś zmusiła do dwóch rzeczy - zrobienia faworków i napisania o tym. Nie wiem, co gorsze, choć z drugiej strony smażenie mam już za sobą.
Temat na czasie, wszak w czwartek Polska oszaleje na punkcie gównianych, pompowanych kulek z pseudo różą. Womit gwarantowany. My usmażymy sami, a co!
Tymczasem zróbmy faworki, drugi z punktów obowiązkowych w tym tygodniu. Weźcie mąkę, jajka, śmietanę, spirytus / wódkę (my używamy nalewki pomarańczowo-kawowej). Wszystko trzeba zmieszać i ugnieść ciasto. Nie żałujcie mięśni i męczcie je, bijcie, rzucajcie o blat - ciasto zyska na jakości a rodzina będzie bezpieczniejsza.
Następnie urywajcie kawałki tegoż ciasta i rozwałkujcie cienko. Pozostaje tylko wycinać paski, nakrawać środkiem i zwijać. Jeden koniec od wierzchu, drugi od spodu. Mamy surowe, powykręcane faworki. Światowy zjazd pokręconych.
Roztapiamy kostkę smalcu (jak ktoś się brzydzi, niech spada) i podlewamy odrobiną oleju. Na gorący tłuszczyk wrzucamy pojedyńczo faworki, nie za ciasno, by miało się gdzie wiercić. Faworki są po chwili gotowe, by je obrócić i wyjąć na papierowy ręcznik.
Po wystygnięciu posypać cukrem pudrem i wchrzaniać bez opamiętania.
Faworki:
- 70 dkg mąki
- 3 jajka
- 30 dkg śmietany 18%
- 250 ml mocnego alkoholu
- kostka smalcu
- olej roślinny
- cukier puder
12 lutego 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarzy:
Prześlij komentarz